Zemsta nietoperza czyli Mexico 2001
Sztuka w trzech aktach
Miejsce akcji: Meksyk
Czas akcji: lutego 2001
W rolach głównych: Kasia Biernacka i Marcin Gala
Udział wzięli:
Flor de María - córka szefa wioski San Felipe w stanie Puebla
Bill Stone - Amerykanin lat 47, od ćwierć wieku eksploruje meksykańskie jaskinie,
szef wyprawy Inner Space Odyssey 2001
Bev Shade - jego 25-letnia narzeczona, również Amerykanka, grotołaz i studentka
geologii
Jason Mallinson i Rick Stanton - nurkowie jaskiniowi z Anglii
Mark, Chris, Greg, Andy, Page, Soriano, Gustavo - pozostali członkowie wyprawy,
pochodzący z Kanady, Stanów i Meksyku
Akt I
Stan Puebla - poszukiwanie nowych rejonów jaskiniowych. Kończy się spotkaniem
amerykańskiej wyprawy Inner Space Odyssey 2001 i przyłączeniem do niej.
Akt II
Krótki, acz ekscytujący - trzydniowa wycieczka nad Ocean Spokojny, na plażę
Mazunte.
Akt III
Stan Oaxaca - eksploracja Cueva de la Mano wraz z ekipą Inner Space Odyssey
2001.
Akt IV
dodatkowy
Szpital zakaźny, ulica Wolska, Warszawa - półtoramiesięczna hospitalizacja Marcina
chorego na histoplazmozę - grzybicę płuc przenoszoną przez meksykańskie nietoperze.
Mex-pamiętnik:
(aby powiększyć zdjęcie - kliknij na nie)
27 stycznia
Kupujemy bilety lotnicze w promocji British Airways za 470 $.
7 lutego
Przylatujemy do Mexico City o 18.30. Z karuzeli na lotnisku nie wyjeżdża nasza
lina (200 metrów nowego statyka 8 mm). Śpimy u Moniki i Julio, zaprzyjaźnionej
pary polsko-meksykańskiej.
8 lutego
Ganiamy po mieście w poszukiwaniu nowej liny. Znajdujemy ją w Deportes RubenŐs
(ulica Venustiano Carranza nr 17) - drogo, ale niezły wybór, niekompetentni
sprzedawcy, ale sympatyczny właściciel. Kupujemy 200 m ósemki PMI za 400 $.
Potem na lotnisko, cudem udaje się wyciągnąć zwrot pieniędzy od British Airways
(od innych pewnie w ogóle by się nie udało.
Kupujemy dobre mapy w księgarni Instituto Nacional de Estadistica, Geografía
e Informática (Glorieta de Insurgentes 23).
Ľ układ Norteamericano de 1927
Ľ siatka UTM
Ľ skale od 1:25000 wzwyż
W zasadzie większość powierzchni kraju pokryta.
Śpimy drugą noc u Moniki i Julio.
9 lutego
Jedziemy do Tehuacán (stan Puebla) autobusem z dworca TAPO (metro: San Lázaro).
Bilet kosztuje 120 peso, po drodze film o papa Juan Pablo II.
W Tehuacán wsiadamy do lokalnego autobusu (jak w Indiach), ludzie wracają z
targu. 8 peso do Nicolas Bravo. Kierowca próbuje nas ocyganić, ale się nie dajemy.
Wysiadamy - dwa domy na krzyż. Dopada nas jakiś chłopak i prowadzi do Presidente.
Ten się akurat kąpie. Przyjmuje nas po pół godziny. Na stole leży pistolet,
na ścianach plakaty z jego twarzą. Ubrany w kowbojską koszulę, w kapeluszu,
z bokobrodami i wąsikiem - funkcjonariusz PRI (tamtejszy były PZPR, tylko niekomunistyczny).
Proponuje nam, żebyśmy zamieszkali u niego. Piękny dom w drewnie. Idziemy do
wioski, jemy w tamtejszym barze ăU StachaÓ. Pierwszy kontakt z quesadillas (kukurydziane
placki z serem) i z aguacate (avocado z pomidorami, ale jakimi!). Wieczorem
kawa z Presidente. Wcześniej widzimy, jak uczy swoich siedmioletnich synów jeździć
konno. Córeczka ma na imię Flor de María (Kwiat Maryi).
10 lutego
Rano ruszamy na górę Cabras. Niestety, same łupki więc wdzieramy się na górę
po przeciwnej stronie wioski. Uczymy się GPSa. Dobre wapienie, ale małej miąższości.
Próbujemy zejść do doliny, niestety za duże krzaki. Wracamy ta samą drogą. Wracamy
do San Felipe (org. nazwa Nicolas Bravo). Pijemy kawę z chłopakiem, który zaprowadził
nas dzień wcześniej do Presidente. Ma na imię Efreno, jest miejscowym weterynarzem.
Idziemy
jeszcze do Barranca Laguna Seca. Potem quesadillas. Po powrocie czekamy pod
zamkniętą bramą domu, siąpi deszcz, zimno jak diabli. Idziemy więc na kawę,
stara babcia częstuje nas za darmo. Gospodarze wracają dopiero o 22. Strasznie
się udeptaliśmy, jakieś 35 km.
11 lutego
Dziś piękna pogoda. Ruszamy autobusem do Vista Hermosa. Trzy godziny jazdy kolorowym
autobusem. Na miejscu kawa z bananami. Gospodyni mówi, że niedaleko jest jaskinia.
Idziemy do Moyotepec, wioski znajdującej się na mogocie. Inspector, miejscowy
szef akurat się goli - żyletką przed swoją lepianką. Wypytuje nas o wszystko.
W końcu prowadzi nas kawałek w towarzystwie podejrzanych typków. Po pokazaniu
drogi prosi o pieniądze na refresco (oranżada). Otworów nie znajdujemy, wchodzimy
na górę. Może i lepiej, bo babka w sklepie powiedziała nam, że está malo el
cerro, że jak tam ktoś wejdzie, to nie wychodzi, albo wychodzi szalony. Nie
znała słowa cueva po hiszpańsku. Jest pięknie. Schodzimy do głębokiego wąwozu.
W drodze powrotnej Kasia robi pyszne aguacate z tuńczykiem. W autobusie dostajemy
od naganiacza pomarańcze.
Wieczorem Flor dowiaduje się jak jest kwiatek po polsku. Obiecujemy, że przyślemy
jej mapę europy z zaznaczoną Polską.
12 lutego
Ruszamy rano do Tehuacán, "indyjskim" busem, siedząc na beczkach,
w tłumie. Stamtąd autobusem AU do Huautla de Jimenez (47 peso). Po drodze same
góry.
Lądujemy w Hotel Olimpico. Prowadząca go babcia mówi, że spali w nim Beatlesi,
Bob Dylan i że zbudowano go specjalnie na olimpiadę. W recepcji pracują wyłącznie
upośledzeni psychicznie. Targujemy się na 80 peso za pokój.
Huautla słynie z grzybków halucynogennych, ale na szczęście teraz nie sezon.
Idziemy kawałek za miasto. Piękne góry wszędzie dookoła. W drodze powrotnej
próbujemy miejscowe quesadillas - małe i drogie.
W hotelu prysznic o 21, ... i sen.
13 lutego
Na śniadanie ananas. Idziemy do San Agustín, miejscowości, przy której jest
część otworów Sistema Huautla. Po drodze Marcin znajduje Alcatraz (kwiat, który
wygląda jak zrobiony z plastiku) - dostaje go Kasia. Po drodze łapiemy pickupa
do San Andrés. Dalej znowu na piechotę.
W sklepie przed wioską mówią nam, że w jaskini działają gringos. Rzeczywiście,
przed kościółkiem stoją amerykańskie wozy. Schodzimy do otworu Sótano San Agustín.
Piękna, ogromna studnia. W drodze powrotnej spotykamy pierwszego gringo. Nazywa
się Mark Crapelle, jest Kanadyjczykiem i zaprasza nas na kawę. Dowiadujemy się,
że działają w ramach wyprawy Inner Space Odyssey 2001. Oglądamy plany systemu.
Pojawia się Janson Mallinson. Jest Anglikiem i nurkuje. Będziemy z nimi nocować,
wracamy po rzeczy do Huautli. Wcinamy tacos de papa i tacos de pollo. Robimy
zakupy. Powrót do bazy wyprawy znowu pickupem. Po drodze miejscowa kobieta uczy
nas kilku słówek w Mazateca --- miejscowym dialekcie indiańskim.
nali - dzień dobry
ti - chłopak
soti - dziewczyna
Wieczorem idziemy oglądać otwory okolicznych jaskiń Đ same gigantyczne. Potem
pogaduchy z meksykańskimi grotołazami, którzy także są uczestnikami wyprawy
- Soriano Sánchez i Gustavo Vela. Opowiadają o rejonach, pozwoleniach - same
ciekawe rzeczy. Poznajemy też kolejnych Amerykanów - nazywają się Page Ashwell
i Andy Zellner. Jemy razem ananasa.
14 lutego
Z jaskini ciągle nie wraca kierownik Bill Stone. Idziemy więc w góry. Dojeżdżamy
do San Felipe (ale innego niż Nicolas Bravo) Potem już na piechotę. Po drodze
chałupki kryte liśćmi bananowca, ludzie nie znają tu hiszpańskiego. Mnóstwo
otworów, na pewno większość dziewicza. Na najwyższej górze w okolicy jemy fistaszki.
Kiedy próbujemy podejść do jednego z otworów, podbiega do nas przerażona kobieta.
Nie pozwala nam zbliżyć się do jaskini, przegania nas. Po drodze do San Andrés
wchodzimy do jednej z jaskiń - około 50 metrów meandra, puszcza dalej, czuć
przewiew. Żadnych śladów człowieka. Z okazji dnia zakochanych nazywamy ją roboczo
Cueva San Valentin - (N 0732955, W 2007719, H 1965). W wiosce kupujemy kubki
i cukier.
W bazie spotykamy już Billa Stone (Meksykanom przedstawia się Guillermo Piedra)
i jego narzeczoną Bev Shade. Bill to facet-legenda. Eksploruje meksykańskie
jaskinie od dwudziestu kilku lat. Sistema Huautla to w zasadzie jego dzieło.
Opowiada o możliwościach eksploracyjnych w okolicy, o tym jak wejść w teren.
Mówi, że urabianie miejscowych trwa czasem bardzo długo.
Raczej trzeba przyłączyć się do kogoś niż organizować coś na własną rękę. Tym
bardziej, że grotołazi działający w Mexie tworzą dość zgrane środowisko.
15 lutego
Rano umawiamy się z Billem na wspólne wyjście do jaskini. Pomagamy w praniu
i suszeniu lin. Potem przechodzimy egzamin z poruszania się
po poręczówkach.
Idziemy do jaskini Río Iglesia. Koszmarne poręczowanie, bez przepinek. Po ciągu
pionowych studni (Christmas Shaft) dojeżdżamy do potężnych, pięknych galerii
(Penthouse, Eco Dome). Tak jak w Gouffree Berger. Sprawdzamy tam nowe korytarze.
Cała akcja trwa około 5 i pół godziny. Bill proponuje nam dołączenie do wyprawy.
Wieczorem Taquería Número Uno.
16 lutego
Ruszamy z Pagem, Andym i Gustavo do Teotitlán. My jedziemy na trzy dni na plażę,
oni wracają do domu. Podróżujemy siedząc na pace Toyoty Hilux.
Dalej taksówka do uciekającego nam właśnie busika, potem trzygodzinna męczarnia
do Oaxaca. Jemy pyszne lody. Z Oaxaca do Pochutla 6 godzin autobusem - lepiej,
bo wieczorem i więcej miejsca.
Docieramy o 22. Nie ma już autobusów do Mazunte, bierzemy taxi. O 23 jesteśmy
na plaży. Kąpiel w oceanie przy księżycu. Po próbie snu w hamaku decydujemy
się na noc na piasku pod gwiazdami.
17 lutego
Budzi nas słoneczko. Trochę lenistwa (w końcu!). Przenosimy rzeczy do caba_a
(chatka z bambusa, kryta liśćmi palmowymi). Opalanie przeplatane kąpielami.
Na śniadanie ananas, pomarańcze i mango. Zwiedzamy Centro Mexicano de la Tortuga
Đ piękne żółwiki. Potem, znudzeni lenistwem, zaczynamy kopać w piasku jaskinie.
Spacer po przybrzeżnych skałach, wieczorem na kolację Pulpo a la Diabla (Diabelska
Ośmiornica) i Filete al Ajo (Czosnkowa Ryba). Kasia pije pi_a colada (rum z
mleczkiem kokosowym i ananasem).
18 lutego
Wstajemy o 7. Łapiemy taksówkę do Pochutla. Z taksówki biegiem do autobusem
do Oaxaca. Marcin śpi na kolanach Kasi całą drogę. Docieramy pięć minut po autobusie
do Huautli. Kasjerka mówi, że na następny nie ma już biletów. Kupujemy więc
na 2045. Idziemy poszwendać się po mieście. Na targu jemy mole negro, sos czekoladowy
z chile (strasznie ostre!). Można spróbować.
Miasto całe napchane turystami. Troszkę dziwnie się czujemy w tłumie białych.
Odwiedzamy kilka sklepów z albumami. Strasznie drogie. Oglądamy fajne zdjęcia
z Chiapas Antonio Turoka. Idziemy do museo ze skarbami z Monte Alban.
Po powrocie na dworzec okazuje się, że nasz autobus nie pojedzie, bo jest za
mało chętnych. Po awanturze dostajemy 50% zniżki na bilet do Teotitlán o 2130.
W Teotitlán czekamy do 230 na autobus do Huautli. Do Huautli docieramy o 430.
Tam niespodzianka. Okazuje się, że stoi tam carro, który zabierze nas do San
Agustin. O 530 jesteśmy na miejscu. Śpimy półtorej godziny na gołym betonie.
19 lutego
Budzi nas miejscowy. Mówi, że wszyscy gringos już pojechali, wracają za tydzień,
a klucz od domku z naszymi rzeczami zabrał Bill. Ruszamy na poszukiwania. Okazuje
się, że Bill i Bev śpią w pokoju bazowym, czekają na nas. Szybkie pakowanie
i jedziemy. My z Kasią stojąc na zderzaku, tak przez 2,5 godziny. Dojeżdżamy
do San Simón. Tam czeka reszta wyprawy. A oto jej skład:
Ľ Bill Stone - kierownik (US - inżynier)
Ľ Bev Shade (US - geolog)
Ľ Greg Horne (Can - strażnik parkowy)
Ľ Charles Brickey (US - wychowawca trudnej młodzieży)
Ľ Rick Stanton - płetwonurek (UK - strażak)
Ľ Janson Mallison - płetwonurek (UK - niebieski ptak)
Ľ Mark Crapelle (Can - niebieski ptak)
Ľ Soriano Sánchez (Mex - geolog)
Ľ No i my: Kasia i Marcin (PL - zakochani)
Targujemy się z miejscowymi o cenę transportu ekwipunku na osiołkach. Trzygodzinna
karawana, przeprawa przez rzekę. Rozbicie obozu w kanionie Santo Domingo, pod
wielkim drzewem. Jesteśmy w najcudowniejszym miejscu na ziemi. Pierwsza kąpiel
w rzece. Spacer do wywierzyska. Sen o 21.
20 lutego
Wstajemy o 9. Śniadanko i briefing. Idziemy po raz pierwszy do dziury, którą
będziemy eksplorować - Cueva de la Mano. To jaskinia, która jest wywierzyskiem
Sistema Cheve. Połączenie jej z resztą systemu dałoby 2600 metrów deniwelacji.
Idziemy ubrani w podkoszulki, temperatura wewnątrz sięga 20 stopni. Transportujemy
butle nurkowe do syfonów, znakujemy drogę. Mnóstwo nacieków, piękne marmity.
Jaskinia trudna orientacyjnie.
Wieczorem spaghetti i ognisko, troszkę chipotle (ostre papryczki, po których
dwa dni pieką nas ręce), a Kasia likier migdałowy.
21 lutego
Śpimy prawie do 11. Idziemy z Billem zaporęczować do jednego z przodków. Tuż
przy otworze znajdujemy skorupy jakiś starożytnych garnków. Kasia obciera nogę.
Dużo jenjenes - to małe, złośliwe meszki. Wieczorem pieczemy ziemniaki w ognisku,
robią furorę. Następnym razem trzeba zabrać:
Ľ ducktape - srebrną taśmę
Ľ repsznurek
Ľ agrafki
Ľ otwieracz do konserw
Ľ miskę z przykrywką
Rick z Jansonem nurkowali, Soriano z Markiem robili foty, a Greg i Bev pokonują
zacisk przy syfonie, odnajdują dużą salę z widocznym oknem.
cheve = diablo w języku Quicatecas (Indian z Cuicatlán)
charco = kałuża po hiszpańsku
22 lutego
Zrywamy się o 8, o 11 idziemy z Gregiem i Charlesem do korytarza NM. Błądzimy
i poręczujemy. Piękne heliktyty i kwiaty aragonitowe. Docieramy do okrągłej
sali. Niestety, dalej klipi się. O 1730 odwrót, o 20 w otworze.
Mark i Soriano jadą na zlot meksykańskich grotołazów.
Wieczorem przez oglądany przez nas plan przechodzi dziesięciocentymetrowy skorpion.
Good ideas:
Ľ pocięty plan jaskini, zszyty w zeszycik
Ľ flagging tape, taśma do oznaczania drogi w jaskini
B&B wspięli 30 metrów w kruchym terenie, po polewie naciekowej. Bev wyjmuje
HSA ręką. Puszcza dalej.
23 lutego
Rano pranie i zabawy w rzece. Wychodzimy do nory o 1415 z Charlesem. Idziemy
wspiąć się do okna w partiach NM. Po drodze zakładamy tyrolkę odciągającą zjazd
nad jeziorkiem. Wspinaczka w kruszyźnie. Niestety kończy się już po 12 metrach.
W drodze powrotnej sprawdzamy ădrobiazgiÓ, zakładamy trawers w Carlsbad Room.
Puszcza w Low Lead za Highway, około 80 metrów. Wychodzimy o 23, strasznie żrą
meszki. Pomarańcze i spanie.
Nurkowie znaleźli nowy korytarz na głębokości -34.
24 lutego
Pogaduchy z Rickiem na tematy sprzętowe.
Oświetlenie diodowe:
Ľ diody własnoręcznie wlutowane do obudowy żarówki
Ľ nie potrzeba lustra, a jeżeli, to dokładnie ustawione
Ľ nie trzeba regulatora napięcia, bo skomplikowany
Ľ akumulatorki niklowo-wodorkowe (NiMH)
Ľ ładowarki słoneczne własnej roboty
Nurkowanie:
Ľ oświetlenie - lampy HID - żarówka bez bańki, lampy wyładowcze.
Ľ tylko rebreather-y
Ľ butle węglowe
Ľ do przetaczania gazów z butli do butli booster napędzany powietrzem pod ciśnieniem
Good ideas cd:
Ľ Peanut butter, orzechy, suszone owoce, musli, sok pomarańczowy w proszku,
naleśniki w proszku, rum
Ľ Butelki na wodę do jaskini
Ľ Miotełka do namiotu bazowego
Ľ Maść antybakteryjna na obtarcia
Ľ Pudełko na aparat
Potem idziemy pomierzyć odkryty korytarz odchodzący od Highway (początek od
MJ35). Mierzymy ponad 100 metrów ciasnej, freatycznej rury. Puszcza dalej, ale
mało obiecująco. Kasia wbija swojego pierwszego spita. Wracamy o 23. Pomarańcze
i sen.
25 lutego
Zrywamy się o 7, pomagamy w transporcie butli. Robimy zdjęcia podczas nurkowania
i podglądamy patenty:
Ľ nurkują bez płetw, w suchych kombinezonach, z ciężarkami przy stopach
Ľ rebreather-y własnej roboty
Ľ czujnik stężenia parcjalnego przed nosem (uchwyt podtrzymujący z wieszaka
do ubrań), musi być suchy, więc za każdym razem wynoszą je na powierzchnię
Ľ tlen lub powietrze dodawane do obiegu ręcznie co około 20 sekund
Ľ butle przypięte po bokach
Po powrocie koktajl z kierownictwem. Rum, orzeszki, serek, gitara i słońce.
Fotele z opon z ciężarówki - postanawiamy, że kupimy takie do domu. Byczymy
się do wieczora.
26 lutego
Idziemy do partii między pierwszym i drugim syfonem z Charlesem, Gregiem, Bev
i Billem. Wspinamy trzy kominy. Niestety, wszystkie kończą się ślepo. Robimy
zdjęcia reklamowe dla Hitachi. Kasia marznie! Powrót z jaskini o północy. B&B
zostają
kartować.
Koniec naszego żarcia, przechodzimy na wyprawowe (wstrętne!).
27 lutego
Wstajemy o 10. Kąpiel i byczenie. Pogaduchy z Billem. Opowiada o urządzeniu,
które zrobił kiedyś w swojej firmie do mierzenia podwodnych korytarzy:
Ľ system orientacji taki jak w pociskach rakietowych
Ľ sterowany z zewnątrz
Ľ zamontowane sonary
Ľ co sto metrów rozmieszcza lokalizatory magnetyczne, które lokalizują swoją
pozycję z GPSami na powierzchni
Ľ na komputerze, na powierzchni pojawia się trójwymiarowy plan korytarzy
Ľ 0.5 miliona dolarów
O 15 ruszamy do jaskini, tylko we dwoje. Marcin wspina na żywca ciasny korytarz,
a potem nituje siedemnastometrową, błotnistą pochylnię nad Rat Palace. Potem
mierzymy z Kasią ănoweÓ. Rat Palace śliczny - ogromne, suche jeziorko wypełnione
szczotką kalcytową.
Wracamy z akcji o 1 w nocy. Kasia dostaje kwiatek, zjadamy ostatnie dwie pomarańcze.
28 lutego
Wrócili Mark i Soriano. Przywieźli jajka, ziemniaki i koleżankę. Wszyscy idą
do nory, zostajemy tylko my z Rickiem. Pokazuje nam program do obliczania dekompresji
- nazywa się Deco Plan. Opowiada nam o konstrukcji rebreatherów. Robimy wielkie
pranie i mycie sprzętu. Potem "tuberafting" - spływamy na oponach
w dół rzeki Santo Domingo. Na pierwszym rapidzie Marcina wbiło między skałę
a kamień. Kasia przepłynęła, ale chciała poczekać na Marcina, wyskoczyła do
wody i prawie się utopiła (ciężkie buty!). Poczekała na oponę i wskoczyła na
nią z powrotem. Drugi rapid był łatwy. Super zabawa, ale out of control. Po
południu lenistwo, fajnie jest nic nie robić (przez chwilę). Mark i Soriano
przynieśli gazetę, wreszcie dowiadujemy się co słychać na świecie.
Wieczorem pieczone ziemniaki i śpiewy przy gitarze. Idziemy spać o 22. Kierownik
cały czas siedzi z Soriano w jaskini.
1 marca
Dziś opuszczamy wyprawę. Wstajemy o 6, wszyscy śpią. Z książki wyjść dowiadujemy
się, że na ostatniej szychcie puściło. O 7 rozpoczynamy podejście. Nie jest
tak straszne, jak się baliśmy. Z dna wąwozu dochodzimy do wioski w półtorej
godziny. We wsi kupujemy ananasa i pomarańcze. Objadamy się na zapas. Wynajmujemy
pickupa do Mazateca Villa del Flores za 150 peso. Potem 4 i pół godziny busikiem
do Teotitlán. Docieramy o 1730. Niestety, autobus do Mexu ucieka nam trzy minuty
wcześniej. Przebijamy się więc do Tehuacán. Tam na styk łapiemy ostatni AU do
Mexu.
W DF (Distrito Federal - miasto Meksyk) jesteśmy o 2345. Nasi znajomi już śpią,
nie odbierają telefonu. Ostatnim metrem dojeżdżamy do Mixcoác. Ryzykujemy jazdę
taksówką do ich domu. Niestety, nie ma domofonu, a drzwi na klatkę schodową
są zamknięte. Śpimy więc przed drzwiami.
2 marca
Rano przedzieramy się na klatkę. Czekamy, aż Julio wstanie i zapali światło
w kuchni. Wtedy pukamy w szybkę. Zabieramy bilety lotnicze, które zostawiliśmy
na przechowanie. Idziemy z Moniką do metra, potem już sami na lotnisko zostawić
graty (40 peso/24h).
Włóczymy się po mieście. Odwiedzamy muzeum Fridy Kahlo. W Centro de la Imagen
zdjęcia piramid (nudne) i wystawa pejzaży Magnum (niektóre fajne). Na targu
Balderas kupujemy hamak dla "taty" - Lamy (hamak - pierwsza klasa!
:-)) - przyp. webmaster). Marcin pije ostatni sok pomarańczowy i czas na
powrót do Polski.
Mex-ściągawka:
Ludzie są bardzo przyjaźni, pogodni, ale poruszając się po Meksyku trzeba chociaż
trochę mówić po hiszpańsku. Trzeba uważać na złodziei, zwłaszcza w metrze, w
autobusach, na dworcach, w bardzo zatłoczonych i bardzo odludnych miejscach.
Szczególnie niebezpieczne jest Mexico City, jak każde wielkie miasto.
W podróży niezastąpiony jest przewodnik Lonely Planet
Warto spróbować jedzenia przygotowywanego w ulicznych budkach, jest bardzo tanie
i pyszne.
Ceny są trochę niższe niż w Polsce, co jest w czasie wakacji bardzo przyjemne.
Na miejscu, przez miesiąc wydaliśmy na dwie osoby 400 dolarów.
1dolar ( 9.5 peso
Komunikacja między miastami jest doskonała, nawet jeśli czasem jedzie się na
stojąco lub z kurami na dachu autobusu.
Hotele są wszędzie i w każdej cenie. Za miastem, w terenie, można rozbić namiot,
ale trzeba zapytać o pozwolenie miejscowego szefa. I lepiej nie zostawiać rzeczy
bez opieki.
Również chcąc eksplorować meksykańskie jaskinie, musimy mieć zgodę lokalnych
władz i mieszkającej na tym terenie społeczności. Niektóre jaskinie mają wręcz
prywatną własnością. Zaprzyjaźnianie się z miejscowymi może zająć wiele lat.
W Meksyku większość terenów krasowych objęta jest działaniami ekip z różnych
krajów - USA, Australii, Belgii, Francji. Obowiązuje ścisła rejonizacja. Wypada
zapytać ich o pozwolenie wejścia do eksplorowanych przez nich jaskiń lub przyłączyć
się do organizowanej przez nich wyprawy.
Na malarię - według informacji Przychodni Chorób Tropikalnych w Warszawie -
wystarczy nasz polski lek arechin. Plus oczywiście autan w dużych ilościach
dla odstraszenia bestii.
Nie wolno pić wody z kranu, rzeki czy nawet najczystszego potoku. Pijemy tylko
wodę butelkowaną albo odkażoną kroplami iodopur a następnie przegotowaną. Krople
znajdziemy w aptece albo w dziale owocowo-warzywnym w supermarkecie.
Działając w meksykańskich jaskiniach mamy dużą szansę na zarażenie się histoplazmozą
- grzybicą płuc przenoszona przez nietoperze. Jedynym zabezpieczeniem przed
nią są maski ochronne zakładane na twarz. Po powrocie do kraju warto zrobić
rentgen płuc, żeby sprawdzić czy nie ma śladów grzyba.
Mex-linki:
http://www.cavediver.org/grantprj.htm
- opis projektu wyprawy Inner Space Odyssey 2001
http://www.dscorp.mx/rubens - sklep
ze sprzętem alpinistycznym i speleo w Mexico City
http://www.inegi.gob.mx/difusion/ingles/portadai.html
- strona Instituto Nacional de Estadistica, Geografía e Informática, po angielsku
http://members.access1.net/psprouse/LongCaves
- najdłuższe jaskinie Meksyku
http://members.access1.net/psprouse/DeepCaves
- najgłębsze jaskinie Meksyku
http://oaxaca.gob.mx/sedetur/guia/grutas/grutas-agustin.html
- Sotano San Agustin
http://www.nwdesigns.com/rebreathers/
- The Rebreather Web Site
http://www.echonet.co.uk/phoenix/mk.htm
- rebreathery zaprojektowane i produkowane przez Billa StoneŐa
http://davidmck.home.texas.net/walls/symbols.gif
- amerykańskie symbole używane na planach jaskiniowych
http://magma.nationalgeographic.com/adventure/9905/profile_full
- wywiad z Billem Stonem
http://www.texascavers.com/tsa/
- Texas Speleological Association
http://www.caves.org/ - National Speleological
Society
http://www.cnca.gob.mx/cnca/centroim/
- Centro de la Imagen
wszystkie fotografie są autorstwa Kasi i Marcina.